Za oknem samochodu błyskało słoneczne światło, błękity unosiły się w górze, w zasięgu wzroku przeplatały bladość asfaltu i znużenie zieleni… Pędziliśmy, zostawiając za sobą kilometry kierowców, blach masek i dróg. Kilkanaście godzin rozmów, drzemek, czekolady i kaw, by w końcu dotrzeć do miejsca przeznaczenia: Niderlandów.
Pejzaż, podejrzanie wymuskany i harmonijny, płynął za szybą. Dom…Pasmo trawy…Pole…Pasmo kanału…Drzewa…Dom…Pasmo trawy…Pole…Pasmo kanału… Wyhaftowany, nożyczkami i linijką szlifowany krajobraz.